Tekst nie do podarcia


  • Katarzyna Marzęda

  • 22 wrz 2022

Pierwszy raz usłyszałam o transpłciowości, kiedy jedna z wyżej postawionych osób na mojej uczelni, przeczytała nam, pierwszoroczniakom, list dotyczący nowego wymogu Unii Europejskiej odnośnie wprowadzenia neutralnych płciowo toalet. Pomysł sam w sobie został wyśmiany, a kartka zawierająca list prawie rytualnie przy nas porwana. Gdy dziś patrzę na to wydarzenie z perspektywy czasu, wiem, że towarzyszący mu szok, gniew i zwyczajny lęk będą punktem zwrotnym w mojej karierze. Że ten właśnie moment zdefiniuje mnie później jako człowieka i przyszłego lekarza. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że będzie to pierwszy i jedyny moment w czasie moich studiów, podczas którego temat transpłciwości będzie w jakikolwiek sposób poruszony.

O transpłciowości wiemy już tak naprawdę wiele. Podczas gdy w dzisiejszym klimacie polityczno-społecznym próbuje się nam wmówić, że jest to kwestia ostatnich lat i pojawiającej się mody, to w rzeczywistości nie ma nic bardziej mylnego. Choć określenia i ich znaczenia, jakich używamy dzisiaj pojawiły się dopiero w latach 50. i 60. XX wieku, to osoby niecisheteronormatywne, wyłamujące się poza tradycyjne role płciowe, prezentujące różnego stopnia nonkonformizm płciowy, istniały już od czasów starożytnych, chociażby w państwie Sumerów, Greków i Rzymian. I istnieją do dziś. Wychowani w kręgu europejskiej kultury, często nie zdajemy sobie sprawy, że niektóre nacje nie używają w swoich społeczeństwach typowego dla nas binarnego podziału na kobietę i mężczyznę. W narodach tych granice są często zatarte, a w czasem wręcz istnieje tzw. trzecia płeć, pełniąca zwykle ważne funkcje religijne, społeczne i kulturowe (np. fa’afafine w Polinezji czy hidźra w Indiach)1.

Celem tego artykułu nie jest jednak prześledzenie historii tego, jak postrzegaliśmy i jak postrzegamy na świecie płeć i role płciowe (choć serdecznie zachęcam do zapoznania się z tematem, jako iż otwiera nowe horyzonty i pozwala wyjść poza sztywne rany europocentryzmu). Są jednak zdarzenia, o których zapomnieć nie możemy. I dla przykładu nie chodzi tu chociażby o to, że dopiero mając 25 lat i będąc już lekarzem, dowiedziałam się, że to właśnie Alan L. Hart, transpłciowy mężczyzna, który jako jeden z pierwszych przeszedł w Stanach Zjednoczonych zabieg histerektomii, udoskonalił użycie zdjęć RTG w celu diagnozy oraz leczenia gruźlicy, co umożliwiło uratowanie tysięcy żyć. Skoro nasze losy są tak blisko związane, to dlaczego dowiedziałam się o tym tak późno?

A przede wszystkim, dlaczego tak głośno mówi się o tym, ile zła wyrządziła w historii psychiatria w kwestii lobotomii, nieludzkiego traktowania pacjentów, seksistowskiego podejścia do kobiet i ich potrzeb, a tak niewiele mówi się o tym, ile krzywdy wyrządziła i wyrządza osobom transpłciowym medycyna? Czy możemy uczyć się być lepszymi specjalistami, nie wyciągając jednocześnie żadnej nauki z przeszłości?

Zgodnie z definicją transpłciowość to zbiorcze określenie na osoby, których płeć odczuwana nie jest zgodna z tą przypisaną przy urodzeniu. I tak już przy definicji ukazuje się wpływ środowiska lekarskiego. Po narodzinach noworodek przypisywany jest bowiem do jednej z dwóch kategorii – męskiej lub żeńskiej, bazując na wyglądzie zewnętrznych narządów płciowych. Nie ma w naszym kraju możliwości nieprzypisania dziecku jednej z dwóch kategorii – istnieje co prawda sposób krótkiego jej odroczenia, ale wciąż jest to prawnie wymagane. W tym miejscu dodam, że problem ten dotyczy także osób interpłciowych, których narządy płciowe mogą nie odpowiadać utrwalonym wymogom społecznym dotyczącym ich wyglądu i funkcji. Miało to i wciąż ma ogromne przełożenie na życie i zdrowie wielu osób interpłciowych – zmuszanych jeszcze jako dzieci, bez ich świadomej zgody do „naprawczych” operacji, zostawiając je często okaleczone i skrzywdzone (tutaj należy wspomnieć, że tego typu „operacje naprawcze” wciąż nie są w Polsce zakazane, mimo iż zrobiły to już niektóre kraje, m.in. Malta czy Australia; po więcej informacji gorąco zachęcam do zapoznania się z działalnością Fundacji Interakcja2). Ale dlaczego to właściwie ma znaczenie? Jeszcze przed narodzinami jesteśmy wtłaczani w płciowe normy, które warunkują nie tylko to, jak będziemy wyglądać, jakimi zabawkami się bawić, jakie zawody wybierzemy, ale nawet jak będziemy wychowywani 3. Nasz „gender” (czyli w polskim tłumaczeniu „płeć społeczno-kulturowa”) decyduje o wszystkim. Jak więc odnaleźć się w świecie, gdy nasze ciało nie reprezentuje tego, kim jesteśmy?

We wciąż niewprowadzonej jeszcze, ale już niedługo obowiązującej klasyfikacji ICD-11 proponuje się nową jednostkę diagnostyczną „niezgodność płciową” (gender incongruence), która zostaje przyporządkowana nowej klasie zagadnień, a mianowicie „problemom związanym ze zdrowiem seksualnym”. Co najważniejsze, umiejscawia stan ten poza obszarem psychiatrii, prowadząc do częściowej depatologizacji zjawiska transpłciowości. W związku z powyższymi usunięte zostaje pojęcie „transseksualizmu”. Choć nie jest to rozwiązanie do końca satysfakcjonujące, bez wątpienia stanowi jednak krok w kierunku depsychopatologizacji transpłciowości oraz otwarcia sztywnych dotychczas systemów diagnostycznych na różnorodność płci 4. Mówiąc krótko, transpłciowość to nie choroba ani zaburzenie, a poglądy specjalistów świadczące inaczej są nienaukowe i transfobiczne.

Można by powiedzieć, że jest więc światełko w tunelu. Jest, ale to wciąż za mało. Śledząc świetną książkę autorstwa Stef Shuster pt.”Trans Medicine: The Emergence and Practice of Treating Gender”, po raz kolejny w życiu poczułam się właśnie tak jak na owym pamiętnym wykładzie z pierwszego roku studiów.

Wstyd, żal, złość – wszystkie one były reakcją na historię medykalizacji, a czasem wręcz tortur przez jakie musiały przejść osoby transpłciowe przez nas, lekarzy. Od przymusu sterylizacji, po poniżające praktyki w postaci pytań o sposób masturbacji, konieczność opuszczenia rodziny, aby być dopuszczonym do tranzycji, czy obowiązku bycia „wystarczająco przekonywującym w odgrywaniu roli płci odczuwanej”, żeby zostać chociaż przyjętym przez lekarza. Dzisiaj wiele się zmieniło. Jednocześnie zmieniło się niewiele. Ani ja, ani nikt z moich znajomych nie usłyszał nic o transpłciowości na studiach.

O pojęciu intersekcjonalności w pracy z grupą mniejszościową, dowiedziałam się czytając artykuł po angielsku, przysypiając na wykładzie z patomorfologii. Ktoś z pewnością zapyta:” Po co takie zajęcia, gdy mówimy o tak małej grupie?” Brakuje nam co prawda dokładnych danych dotyczących tego, ile mamy osób trans w Polsce – ekstrapolując dane amerykańskie, osoby powyżej 18 r.ż. identyfikujące się jako transpłciowe stanowią 0.6% populacji 5, co w przełożeniu na populację Polski dawałoby ponad 156 tys. osób transpłciowych. Dlaczego podczas naszej edukacji wymaga się od nas wiedzy natemat chorób występujących czasem raz na kilkaset tysięcy osób, a jednak nic nie wspomina się o różnorodności płciowej?

Czasy się zmieniają. Mimo dobrego kierunku przemian w oficjalnych klasyfikacjach obecna sytuacja społeczno-polityczna w Polsce nie nastraja pozytywnie. To właśnie na naszych barkach, jako lekarzach i specjalistach, ciąży wsparcie tych mniejszości, które nas potrzebują, zwłaszcza gdy dostęp do tranzycji jest tak zmedykalizowany – to wciąż od nas zależy, czy ktoś będzie mógł żyć zgodnie z płcią odczuwaną, czy będzie musiał cierpieć z powodu dysforii (dyskomfort lub cierpienie powodowane przez niezgodność pomiędzy tożsamością płciową danej osoby a płcią przypisaną jej przy urodzeniu) 6 . Nie dotyczy to tylko psychiatrów, seksuologów, chirurgów czy endokrynologów – pacjent transpłciowy może znaleźć się w gabinecie każdego specjalisty i w każdym zasługuje na odpowiednią opiekę.

Co można więc zrobić? Przede wszystkim – edukować się. Braki na studiach musimy uzupełniać na własną rękę. W Internecie dostępnych jest mnóstwo darmowych portali, takich jak tranzycja.pl, dzielących się naukową wiedzą i to redagowaną bezpośrednio przez osoby transpłciowe. Nawiązując do poprzedniego punktu – pozwólmy osobom transpłciowym mówić o sobie, o tym czego potrzebują i jak się z tym czują. Meandry inkluzywnego języka bywają zawiłe, ale dopóki będziemy się starać i reagować na popełnione błędy, nikt nie poczuje się urażony. Zawsze można na początku zapytać po prostu: „Dzień dobry. Jak mam się zwracać?”, otwierając dzięki temu inkluzywną dyskusję i pozwalając osobie pacjenckiej poczuć się bezpiecznie. Poprawne imię, zaimki, ciągłe aktualizowanie wiedzy, zadawanie pytań, a czasem szczerze przyznanie się do błędu i niewiedzy to świetny początek. To światełko w tunelu na drodze do inkluzywności, ciałopozytywności i poszanowania autonomii pacjenta.

Jako lekarze mamy w naszych rękach władzę, którą przez lata wykorzystywaliśmy w złych celach. Czas to zmienić. Czas zawalczyć o lepsze jutro, nie tylko dla nas, ale także dla tych, którzy często pozbawieni praw, środków, możliwości i sił, nie mogą tego zrobić. Nie cofniemy czasu. Ale wciąż możemy uczyć się na błędach i wyciągać wnioski z przeszłości.

Do dzisiaj na mojej uczelni nie ma neutralnych płciowo toalet. Z relacji młodszych roczników wiem jednak, że narracja zmienia się bardzo powoli. Marzy mi się świat, w którym empatia i zrozumienie drugiej osoby są podstawą, a nie wyjątkiem.

Nie mogę skleić tamtego listu i cofnąć całego zła, jakie później z nim nastąpiło. Ale mogę napisać ten tekst. I liczyć, że nie zostanie podarty. Że może też będzie dla kogoś punktem zwrotnym. W kierunku lepszego, tęczowego jutra.



  1. (W. Kuligowski, M. Sztyma, Trzecia płeć świata, Poznań, Albus 2020). ↩︎

  2. https://www.interakcja.org.pl/ ↩︎

  3. Cerbara L, Ciancimino G, Tintori A. Are We Still a Sexist Society? Primary Socialisation and Adherence to Gender Roles in Childhood. ↩︎

  4. https://tranzycja.pl/aktualnosci/zmiany-w-klasyfikacji-icd11 ↩︎

  5. Flores, Andrew & Herman, Jody & Gates, Gary & Brown, Taylor. (2016). HOW MANY ADULTS IDENTIFY AS TRANSGENDER IN THE UNITED STATES? ↩︎

  6. Grabski B., Mijas M., Dora M., Iniewicz G., Dysforia i niezgodność płciowa. Kompendium dla praktyków, Warszawa 2020, PZWL ↩︎