Elena Rose: „Szew łuski i skóry”

Nie jestem kobietą uwięzioną w ciele mężczyzny. To nie ciało mężczyzny; jest moje, jest mną, i w tym równaniu żadnych mężczyzn nie ma. I nie jestem w nim uwięziona. Mogłam opuścić to ciało na milion sto sposobów, a ja się go chwytam, pazurami i zębami, wbrew niekończącemu się szeregowi ludzi, którzy chcieliby mojej eksmisji, czasem dowodzących swych racji, aż nie zacznę krwawić.

To ciało jest moje i mam prawo do niego i do jego blizn, i nie ma w nim nic z mężczyzny, i nie jestem w nim uwięziona. Zajrzałam opuszczeniu mojego ciała prosto w oczy, by w końcu powiedzieć nigdy w życiu. Jest zbyt wiele rzeczy do zrobienia, osób do pokochania, zbyt wielu potrzebujących i dlatego trzeba powiedzieć nigdy w życiu i pomóc innym powiedzieć sobie to samo. Może ci się to nie spodoba. Może to dla ciebie błąd.

Mam już dość pułapek. Mam już dość filozofii pułapek i feminizmu skupionego na tym, kto w jakim celu zawłaszcza moje ciało. Nadszedł czas na coś, co powie ci, że przychodzę tutaj po krew i dla krwi – mojej krwi, krwi moich najbliższych, krwi tych, którzy rzucili się, by zabrać mi życie, i zostali z niczym, ze mną nieustająco tutaj.

Nadszedł czas feminizmu tego, co potworne.

Oto ciało. Ciało, które jest mną. Oto głos, który mówi, że masz spadać ze swoimi nazwami na jego części i rękami, które się do niego dobierają, który mówi, że masz przestać kolonizować moją rzeczywistość i mówić, co mam na myśli, bez słuchania ani jednego z moich słów.

Mogę przemówić w języku niezrozumiałym, ale i na to jest czas i ten czas właśnie nadszedł, albowiem to jest kredo potwora. Mówię do pozbijanych w całość, zszytych, dosztukowanych. Do złotych, tych-co-pod-ziemią, odmieńców, podróżujących-w-mroku; do plugawych piękności zatapiających-statki, bytujących-w-jaskiniach, łamiących-kości, mówiących nigdy w życiu, nie jestem porządna. Nie jestem prosta. Nie jestem tym, czego oczekujesz i dopóki nie wysłuchasz mojego głosu i nie spojrzysz mi w oczy, będę się trzymać życia, niezależnie jak daleko mnie wypędzisz, na jakie głębiny skażesz, z iloma widłami i pochodniami przyjdziesz, i będę gryźć do samego końca. Nie dam ci satysfakcji z mojego samobójstwa. Nie złożę broni.

Zwracam się do Lilim, ponieważ zapomnieliście, co nastąpiło po tym, gdy zawłaszczona przez was ikona rozstała się z Adamem i poszła swoją ścieżką: i zrodziła potwory, i stała się straszna. Zwracam się do Gorgon i wampirzyc, do Cybele i Baby Jagi, do Hel i Ashtoreth, Lamii i Scylli, Kali i Kapo 'ula-kina'. Zwracam się do wszystkich tych, co mają zęby.

Nadszedł czas, by spojrzeć w oczy potworności. Nadszedł czas. Nadszedł czas, by powiedzieć, że jesteśmy piękne w swej zaciekłości i że należymy same do siebie. Nie jesteśmy odpadkami z czegoś, czym nigdy nie mogłyśmy się stać. Jesteśmy tym, czym miałyśmy być. Nie jesteśmy źle dopasowanymi kawałkami jakiejś całości. Nie jesteśmy pomyłkami.

Podnoszę teraz głowę i mówię: koniec strachu. Nigdy w życiu. Moja potworność to nie powód do wstydu. To siła. To zdolność do powiedzenia należę do siebie samej i sama opowiem ci, o co we mnie chodzi. Nie na odwrót. Nie jestem czymś tam uwięzionym w czyimś ciele. Jestem twardsza i silniejsza, i mam w tym moim ciele jeszcze mnóstwo krwi do rozlania, i mam jeszcze wiele mil do przejścia, zanim komukolwiek z was uda się powalić mnie na kolana: odważcie się tylko spróbować.

Decyduję, żeby tu pozostać i ta decyzja należy do mnie. Jeżeli oznacza to zmienianie kształtu, jeśli oznacza to niespodziewane połączenia, oto jest pradawne prawo każdego potwora. To cholernie tradycyjne. Pułapki zastawiają tylko ci, którzy stoją nam na drodze. Tyle. To moje zęby. To mój cel.

Buuuu. Hssss.

Wierzgajcie dalej: tysiące, tysiące obślizgłych istot przetrwało. Tak. Jak. Ja.